Blog

SŁODYCZE, APETYT I ŁAKNIENIE – słów dwa o tzw „układzie nagrody”

sty 25, 2022 | Terapia pożywieniem, Zdrowienie - czym jest?

Słodycze, łaknienie, układ nagrody

Sporo osób w gabinecie dopytuje jak poradzić sobie z łaknieniem na słodycze, z nadmiernym apetytem, z podjadaniem wieczorami. Nie będę ukrywać że i sama mam te słabości i dlatego dziś o tym piszę.

Mogę – i to robię – uświadamiać (sobie i klientom) zależności dietetyczne, zachęcać do zwiększania proporcji słodkich warzyw (marchew, dynia i burak też są słodkie!), przypisywać odpowiednie receptury wzmacniające Qi Śledziony, ale coraz lepiej wiem: to nie pomaga długoterminowo bo nie tam przyczyna. Przypisywanie przyczyny cielesnej chemii (którą niby starczy naprawić ziółkami czy suplementem czy igiełką) bardzo wygodnie – bo ucieczkowo – wyklucza udział umysłu i emocji w całej tej układance, a przecież wszyscy bardzo dobrze wiemy że to właśnie tam leży przyczyna.

To o co chodzi z tymi emocjami?
Ogarnęły mnie te myśli dziś po tym jak musiałam wydalić ze spiżarni swoją kotkę, która akurat nauczyła się że właśnie stamtąd wynoszę jej ulubioną „nagrodową” karmę, więc się tam dorwała. Od razu przyszły mi na myśl wszyscy znajomi zmagający się z tym że ich psy też dobrze wiedzą gdzie przechowują się ich psie smaczki, które dostają za spełnienie wymaganych tricków. No powiedzcie mi, czy piszczenie psa pod drzwiami spiżarni nie jest tym samym czym nasze łaknienie na ciastko czy czekoladkę? Czy nas też nie tresowano całe dzieciństwo że „coś dobrego” (=słodkiego) jest nagrodą za coś? Później już sami sobie pogłębiamy ten odruch Pawłowa, na codzień. Przytulne kawiarnie z pięknymi tortami baaardzo się spisują we wsparciu tego schematu, no nie? W dzisiejszych czasach jeszcze bardziej wspiera ten schemat moda na przepiękne zdjęcia kulinarne i „zdrowe” przepisy – baaaardzo łakomy haczyk, prawdaż?

To za co jest ta nagroda? Czy jak w przypadku pupili tak i w naszym nie jest to nagroda za robienie czegoś czego od nas chcą czy oczekują nasi „opiekunowie”? Lub inni, którzy mają „władzę” nagradzać – rodzice, nauczyciele, szefowie? Komu jeszcze oddajemy te władzę oczekiwać od nas coś co mamy spełnić? A czy czasem sami od siebie nie oczekujemy czegoś „bohaterskiego” za co „wynagradzamy” sobie batonikiem czy stekiem? W tej układance zanika refleksja czy to co robię jest dla mnie dobre (po prostu, bez żadnych nagród), pozostaje odruchowe spełnienie czyjegoś oczekiwania w zamian za nagrodę, nawet tę, którą sama sobie zaserwuję spożywając późny posiłek lub ciacho żeby wynagrodzić sobie cały dzień zmagania się z życiem.

Jak wyglądało by nasze życie gdyby formy edukacji dziecięcej (i dorosłej też!) nie opierały się na manipulowaniu nagrodą i karą, marchewką i patykiem? Eh, gdyby tą marchewką była rzeczywiście marchewka! I dynia 😉 To więc co ja – osoba uzależniona od słodkiej nagrody za „poświęcanie się” – mogę zrobić ze swoim odruchem Pawłowa, ćwiczonym przez długie lata?

Mogę zacząć przyglądać się temu po co się poświęcam, po co spełniam czyjeś oczekiwania. A jeśli spełniam swoje oczekiwania, to dlaczego potrzebuję za to nagrody? Mogę za każdym grzesznym ciasteczkiem spróbować ujrzeć swoją granicę, którą przekraczam wbrew sobie. I, z ciasteczkiem w ręku, zapytać siebie które swoje granice właśnie sprzedaję za ciasteczko. I żaden terapeuta, ani żadna receptura czy akupunktura najlepiej dobrana nie odpowie za mnie na to pytanie… I dobrze! Bo to moja ścieżka przez Życie, nikt za mnie jej nie przejdzie.

Zarezerwuj wizytę